kamieniach. Morderczy upał. Kurz i pył, który wciska się wszędzie. Tak
wygląda zwiedzanie pustynnych parków narodowych USA w jeepie.
Ale nikt nie żałował tej mordęgi. Elephant Hill (Słoniowe Wzgórze)
to jedyne w swoim rodzaju miejsce będące kwintesencją naszych wyobrażeń
o Dzikim Zachodzie. Jak z książek Karola Maya. Winnetou, dzielny wódz
Apaczów, powinien się czaić gdzieś za tymi skałami. Winnetou, Karol
May...? Mój przyjaciel z amerykańskiego "National Geographic" nie krył
zdziwienia, gdy pytałem go, czy zamierza przenieść tę legendę Dzikiego
Zachodu na łamy magazynu. - Nie, nigdy o nich nie słyszałem. Tu
zaskoczenia nie kryłem ja i mój niemiecki kolega. Rozmowa miała miejsce
w siedzibie magazynu, 2,5 tys. mil od Elephant Hill, przy sałatce z
rukoli i filecie z soli w sosie cytrynowym. Sterylne pomieszczenia
redakcji miały tyle wspólnego z rozpaloną pustynią w Utah, co nasze
romantyczne wyobrażenia o Dzikim Zachodzie zestawione z amerykańskim
etosem podboju nieprzyjaznych ziem za przełęczami Gór Skalistych. Choć
nam się to z trudem mieści w głowach, wielu Amerykanów ma taki stosunek
do Indian, jak Rosjanie do Czeczenów. W najlepszym razie pominęliby ich
istnienie milczeniem. Rzeczywiście nikt tu nie słyszał o niemieckim
pisarzu, który rozsławił Dziki Zachód na Starym Kontynencie. Na zachodzie USA też nikt nie zna Karola Maya, ale przynajmniej
sceneria jest żywcem wzięta z jego opowieści, a pamięć ludzka mniej
zawodna.
Przez Elephant Hill, który jest bramą do Parku Narodowego Canyonlands w stanie Utah, wiedzie jedna z najtrudniejszych dróg dla jeepów. Staram się tu zaglądać co kilka lat. Pierwszy raz zmierzyłem się z Elephant Hill 16 lat temu, gdy nie marzyłem nawet o posiadaniu własnego samochodu terenowego. Wrażenie, które udzieliło się i mnie, i wszystkim, którzy kiedykolwiek mi tam towarzyszyli, to niedorzeczność samego pomysłu przejechania po tym, co widać. Wtedy, za pierwszym razem, przejechałem zaledwie kawałek trasy terenowym autostopem: siedząc na miejscu pasażera w nowiutkiej toyocie, która należała do przygodnie poznanej amerykańsko-polskiej pary z Denver. Stan tego samochodu raczej nie zdradzał pasji właścicieli do jazdy terenowej, chyba nigdy wcześniej nie przechodził takich katuszy. Szlak dla jeepów zaczyna się na parkingu. Już na pierwszych dziesięciu metrach niespodzianka - droga wygląda jak po bombardowaniu, bo dziurami to już trudno nazwać. Ale to nie są jeszcze te trudności, które wyciskają z kierowców pot i łzy, a z samochodów płyn przekładniowy i olej silnikowy. TO zaczyna się za zakrętem.
"...Zgrzyt, pisk i jęk auta ledwo toczącego się po kamieniach. Morderczy upał. Kurz i pył, który wciska się wszędzie. Tak wygląda zwiedzanie pustynnych parków narodowych USA w jeepie...."
albo hummerem....jako i my zrobiliśmy....